środa, 14 października 2009

g-stone book.

...na Petera Krudera i Richarda Dorfmeistera trafiłam zupełnym przypadkiem przy okazji jednej z setek składanek zapychających mój dysk, konkretniej którejś z serii ''lounge", "chillout", "lazy" czy tym podobne. Nie byłoby w tej historii nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że panowie urzekli mnie jednym ze znalezionych na owej składance numerów i postanowiłam zagłebić się w ich twórczość nieco bardziej. Z perspektywy czasu stwierdzam ponadto, że było to dobre posunięcie, bo dziś uważam się za nie lada fankę duetu. Sięgając korzeni ich bogatej biografii, nie da się nie zauważyć, że choć uroczy Austriacy nagrywają solowe materiały, to jednak największą sławę i przychylność słuchaczy przyniosły im wspólne utwory. Debiut producenckiej pary datuje się na początek lat 90-tych, a konkretnie rok 1993. Przebojem wdarli się na żądny nowości rynek muzyczny ep'ką "G-Stoned". Sam tytuł jest ukłonem w stronę wytwórni G-Stone Recordings, która utrwaliła ten ważki fakt na taśmie. Cóż więcej mogę powiedzieć - historia jakich wiele, epka spotkała się z (a jakże) ciepłym przyjęciem, rozpoczęła się kariera z "prawdziwego zdarzenia", sety, nagrania, goście, koncerty i pełne sale w klubach. Wśród niezliczonej liczby projektów sygnowanych nazwą Kruder&Dorfmeister, przewinęła się równie niezliczona liczba znakomitych gości na featuringach czy remiksach - od Depeche Mode przez Lamb po Roni Size. Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny - poza, dziś dość oczywistym geniuszem, jeszcze jeden czynnik okazał się niezbędny, choćby w przekonaniu do siebie kręcących nosem mieszkańców Wysp. Bo kto w połowie lat 90-tych mógł dyktować trendy i mówić ludziom - to będzie coś, jeśli nie Gilles Peterson? Fakt maczania przez niego palców w karierze duetu zaowocował chociażby współpracą z takimi legendarnymi labelami jak Compost Records czy Ninja Tune, a może i olbrzymim sukcesem w ogóle...? Jakby nie patrzeć, Peter i Richard skazani zostali na sukces, a dobra passa trwa po dziś dzień. Po tym, nieco przydługim, wstępie przejdę więc do rzeczy, a właściwie do albumu, którym pragnę się dziś podzielić. Jak wspomniałam, poza wspólnymi projektami, Kruder & Dorfmeister pracują też osobno. I tak w przypadku tego drugiego mamy przyjemność obcować ze znakomitymi nagraniami wydawanymi we współpracy z Rupertem Huberem pod szyldem Tosca. Peter Kruder zaś zasłynął jako członek formacji Peace Orchestra oraz Voom:Voom. Jakby tego było mało, zdarza mu się raz na jakiś czas wydawać zupełnie autorskie rzeczy. Jedną z nich, choć może nie do końca można nazwać ją autorską, prezentuję dziś. Private Collection by Peter Kruder, to top 17 pana Petera zamknięte w jednym, eleganckim pudełku. Na składance znajdziemy takie perły jak Tom Waits, Talk Talk, Château Flight, utwór Peace Orchestry, a nawet Krudera&Dorfmeistera w duecie. Słowa-klucze, które przychodzą mi na myśl gdy mowa o K&F to, nieco już oklepane, powtarzane co posta, ale jednak ukochane, soul, dub, downtempo, trip-hop, lounge...I mogłabym tak dalej. Pan Kruder ujął w swej prywatnej kolekcji właściwie wszystko to, co charakteryzuje jego twórczość do spółki z kolegą. Nastrojowo, leniwie, tajemniczo, szybciej, wolniej, najlepiej. Więcej takich "prywatnych kolekcji". Poproszę. I polecam.




P.S. Nowości szczecińsko - festiwalowe. Bardzo ucieszyła mnie wiadomość o tym, że przyszłoroczna edycja Boogie Brain Festival odbędzie się na terenie...łasztowni! Perspektywa jeszcze większych gwiazd, jeszcze większego rozmachu i kilku scen, w dodatku w tak klimatycznym miejscu brzmi nader kusząco... O tym co jeszcze przygotowują organizatorzy przeczytacie TU.

Brak komentarzy: