niedziela, 7 czerwca 2009

to know is to love.

...skłamałabym mówiąc, że obecny deszczowo-przedsesyjny okres nastraja mnie pozytywnie do pisania, logicznego myślenia, chęci robienia miliona rzeczy i obfituje w nieznane dotąd pokłady weny twórczej. Bezmyślnie szwendam się po internetowych zakamarkach, klikam wciąż w te same adresy, szukam czegoś, a sama nie wiem czym ma to być. Dlatego dziś płyta, choć z tego roku, to jednak przesłuchana przeze mnie nie raz i nie pięć, przemielona i odstawiona do katalogu z całą resztą muzycznego inwentarza. A może niesłusznie, bo warta jest uwagi, jeśli nawet już nie mojej, to reszty żądnej nowości populacji. 2 ważne rzeczy w tejże historii - Andreas Stevens aka Greyboy oraz Ubiquity Records. Pomijając info o tymże znanym chyba dość powszechnie, a tym samym cenionym labelu, to kim jest ów Greyboy? A tym, który jako pierwszy podpisał kontrakt z Ubiquity. Nie dość, że jego debiutancki album ''Freestylin'' długo nie schodził z pierwszego miejsca bestsellerów owej wytwórni, nie dość że zrewolucjonizował undergroundowy świat w kwestii zwanej ''jazzy hip hopem'', to jeszcze produkcja jego kosztowała niecałe 4000$. Cóż można rzec - Andreas znalazł się w dobrym miejscu w dobrym czasie, wpasował się idealnie w muzyczne zmiany, gdy we wczesnych latach 90-tych, Europę ogarnął boom na acid jazz. Greyboy zapisał się na kartach muzycznej historii jako pierwszy Amerykanin produkujący miksy instrumentali hip hopowych z jazzem. Oto jak prosta jest droga do sukcesu. I tak minęło 15 lat. 15 lat nagrywania płyt, singli, współpracy, występów u Gillesa, występów w reklamach, a nawet gry w filmach i przede wszystkim produkowania. Z tej okazji wyżej wspomniany Ubiquity Records postanowiło wydać jubileuszowy album Greyboya zatytułowany, a jakże, ''15 Years of West Coast Cool''. Co można tam znaleźć? Niepublikowanie dotąd nagrania, nagrania ciężkie do znalezienia, godnych uwagi gości. I sporą dawkę naprawdę dobrej muzyki.

enjoy!


P.S. Boogie Brain. Pora na Inner City Dwellers. Nazwa dziwna co najmniej, a i słychać o tychże nie tak znowu wiele. Bądźmy jednak cierpliwi - formacja istnieje dopiero od lat trzech, więc pewnie jeszcze nie raz i nie dwa zagoszczą na naszych plejlistach. Kim są? Kulturowo - narodowościową mieszanką wybuchową, Polska, Jamajka, Wielka Brytania, do wyboru do koloru. Patrick - założyciel, Stapleton, Chris, Jake, Sam, Stephan, Ryan i Andrew, ach Andrew... Wspomniany Patrick, Jamajczyk z Londynu założył grupę w 2006 roku. Poza wsparciem wokalnym Inner City D., udziela się także jako MC w projekcie Metalheadz. Muzyka? Zaczęło się od reggae, by później nieco doprawić go hip hopem, punkiem i metalem. Brzmi egzotycznie? Trochę tak. Efekt poczynań panów usłyszeć będzie można podobno już w nadchodzących miesiącach, wtedy bowiem ma ukazać się debiutancki longplay. Pierwsze premierowe dzieła zapewne pojawią się na Boogie Brain. I pomimo faktu, że wystąpią w okrojonym o 2 członków składzie, to zapewne narobią niezłego zamieszania. Na przykład tak jak tu:



P.S.2. Po stokroć jaram się Flying Lotusem, która to sympatia do jego osoby znana jest zapewne mniej lub bardziej mojemu otoczeniu. Jakaż była radość, gdy całkowitym przypadkiem odkryłam kolejny muzyczny event w naszym pięknym kraju. Mowa o katowickim Festiwalu Nowej Muzyki Tauron i jego czwartej już edycji. Line up wygląda na razie naprawdę obiecująco, a to dopiero początek. Flying Lotus, absolutnie mistrzowski Hudson Mohawke, nostalgiczni Fever Ray, nieco hip hopu od Onry, eksperymentalni geniusze z Pivot czy ambientowy Jon Hopkins, to tylko część tego co czeka na nas w sierpniu na terenie... byłej kopalni węgla kamiennego. Gdyby ktoś był chętny na wyjazd, koniec sierpnia, Katowice, to ja też się piszę. Ko-nie-cznie.


anyone?


edit: Rick James jest pierdolonym mistrzem świata. Koniec kropka.




Brak komentarzy: