środa, 17 czerwca 2009

harmless affection.

...true, true, jestem leniem. Cóż zatem skłania mnie do ponownego posiedzenia przed monitorem i wirtualną kartką papieru? Sesja! Dwa razy w roku jest taki czas, gdy imam się wszelkich zajęć, byleby tylko nie zabierać się do tych mniej przyjemnych obowiązków. Co nie znaczy rzecz jasna, że pisanie traktuję jako obowiązek. Aby to udowodnić, postanowiłam nie szperać dziś po tajemniczych muzycznych źródełkach w poszukiwaniu Tego Jednego Fantastycznego Albumu, który zrewolucjonizuje dany gatunek muzyczny, mojego lastefema i wasz, drodzy czytelnicy, gust i będzie szalenie nowatorskim dziełem, posługując się allegrowym slangiem - Must Have! Nie. Dziś będzie notka prosto z ucha i z serca. Człowiek, o którym wspomniałam nieco w poprzedniej notce przy okazji katowickiego Festiwalu Nowej Muzyki Tauron. Panie i Panowie - Flying Lotus. On właśnie będzie głownym bohaterem mego dzisiejszego posta. Znam ludzi, którym tego pana przedstawiać nie trzeba, ba, moją fascynację rozumieją i podzielają. Znam też jednak osoby, które krzywią się na dźwięk nowego i mówią ale co ale co, ale o co chodzi, w ogóle dziwna ta twoja muza. I dla tych właśnie dzisiejsza notka. Informacyjno - biograficzno - nielegalna (tak tak, tam pod tym magicznym enjoy to musicie skasowac po upływie doby, bo to kradzież jest!). Nie namawiam, nie przekonuję - przelewam jedynie na klawiaturę swoje zdanie na temat tegoż, genialnego imho (z ang. - in my humble opinion) , muzyka. Ale do rzeczy. Pod artystycznym pseudonim Flying Lotus kryje się uroczy Kalifornijczyk imieniem Steven Ellison. Debiut artystyczny datuje się na rok 2006, więc stosunkowo młody to artysta. Ale jaki płodny! Pierwszy album zatytułowany ''1983'' ukazał się nakładem prestiżowego Plug Research Records. Label ten kojarzony jest powszechnie z takimi postaciami jak Milosh, Daedelus, Mia Doi Todd czy The Woods - słowem, nie byle co. Od tamtej pory uraczył FlyLo uraczył nas kilkunastoma ep'kami, genialnymi singlami i dwoma longplayami. Warto wspomnieć również o drugim, dość nietypowym zajęciu, którym para się ów człowiek. Mam na myśli współpracę z Adult Swim - telewizją kablową, odnogą Cartoon Network, zwaną również Cartoon Network dla dorosłych, gdzie Steven dał się poznać jako twórca muzycznego tła dla kreskówek. Kończąc wymianę ważkich faktów biograficznych - ciotką Lotusa jest...Alicia Coltrane! Tak, to ta. Na jakie więc tory mogło zejść życie i kariera takiego człowieka jeśli nie muzyczne? Szalenie utalentowany producent, no i przede wszystkim owa muzyka - w jego produkcjach usłyszeć można inteligentne brzmiena hip hopowe, jednak FlyLo chętnie eksperymentuje przeplatając je z jazzem, który obecny był w jego rodzinie od dziecka, elektroniką, chilloutem oraz szczyptą egzotyki z Brazylii. I choć wydawałoby się, że schemat jest ten sam, to każde kolejne nagranie naprawdę potrafi zaskoczyć. Ja prezentuję dziś wydany 3 lata wstecz album o przewrotnym tytule ''Demo o6''. Co na nim? Abso-kurwa-lutnie genialne i przeulubione moje numery - ''Another night on the roof'' czy ''Dirty Chopsticks'' i PRZEDE WSZYSTKIM 'Maybe he ain't lying'' to prawidziwa creme de la creme lotusowego geniuszu. Elektronika. Hip hop. Połamane dźwięki. Elektronika. Dub. Ambient. Eksperymenty. Udane. Szczerze i gorąco - polecam.

enjoy!


P.S. BOOGIE BRAIN. Jako że do tej pory było dość spokojnie, na dziś małe pierdolnięcię w wydaniu brytyjskim oraz rodzimym. Na początek nieco soczystych drumów od DJ Storm. Kim jest Storm zapyta niejeden z was? A dj Strom jest kobietą! Ta drum'n'bass'wa lady karierę rozpoczęła w kultowej wytwórni Metalheadz, w której zresztą rezyduje po dziś dzień. Z początku wystepowała w duecie wraz z przyjaciółką o pseudonimie Kemistry. To właśnie ów żeński duet szturmem podbił brytyjską scenę jungle w latach 90-tych, choćby rezydując w tak znanym klubie jak Rage at Heaven. Na przestrzeni lat udzieliła się w setkach, jeśli nie tysiącach projektów i cały czas nie zwalnia tempa - ciągle w drodze, ciągle podróżuje po świecie, ciągle daje niesamowite koncerty w klubach na całym świecie. Niestety już w pojedynkę - oto 10 lat mija od dnia, w którym Kemi zginęła tragicznie w wypadku samochodowym. I choć śmierć przyjaciołki odcisnęła piętno na osamotnionej Storm, to nie dała się jednak złamać. Pochłonął ją wir pracy i w owym tkwi do dziś. Jaki to ma wpływ na jej życie? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że zapewne zaserwuje nam porządną dawkę drumowych nut z najwyższej półki, a na dodatek występ ubarwi Londyńczyk MC Rage. Dwoje muzycznych zapaleńców i pasjonatów na jednej scenie? Do zobaczenia pod nią.



Równie energetycznie, choć po polsku, niezłego zamieszania mogą narobić chłopaki z Eastwest Rockers. Choć tu raczej ucieszą się koneserzy dźwięków rodem ze słonecznej Jamajki aniżeli jungle'owi zapaleńcy. No ale - ekipa istnieje i koncertuje już piąty rok. I to nie byle gdzie - było i Opole, był Heineken Open'er, był Coke Live, był nawet czeski Hip Hop Kemp oraz mniejsze i większe eventy reggae'owo - dubowe. Debiutancki album ''Ciężkie czasy'' ukazał się w roku 2006 nakładem labelu Karrot Kommando. Zarówno w ten, jak i kolejny, prezentowany dziś przeze mnie projekt ''Jedyna Broń'', zaangażowali się chętnie zarówno polscy muzycy jak i goście z zagranicy. Ciekawostką jest również fakt, że ekipa nie trzyma się kurczowo za ręce udając lukrowany boysband, ale każdy z członków Eastwest Rockers udziela się w solowych projektach, bądź produkcjach z innymi artystami. Strach więc myśleć co może wyjść, gdy pełni pomysłów i róznych inspiracji ci polscy Jamajczycy spotkają się w studiu. Tym co chcą sprawdzić polecam więc wspomniany już album ''Jedyna Broń''. Tym co już się przekonali pozostaje mi życzyć udanej zabawy w amfiteatrze.





P.S.2. Tak tak, bo jak nie piszę, to nie piszę, a jak już piszę to porządnie. My recent addictions. Marsmobil - Magnetizing. Piękne.


Brak komentarzy: