poniedziałek, 7 września 2009

wonderful place.

"...sorry that we took so long, you probably thought we forgot your song... It makes us smile just so, you know, to see you eyes at our shows..."

Tak rozpoczyna się jeden z utworów bandu, który kocham nad życie i miałam okazję w owym życiu pierwszy raz usłyszeć na żywo w minioną sobotę. Na koncert N.E.R.D., bo o tym mowa czekałam lat wiele i długo za długo, ale jak już nie raz i nie dwa na Kunie wspominałam, panowie zaszczycili swoją obecnością nasz kraj z okazji drugiej edycji Orange Warsaw Festival. W tym momencie utknęłam, bo siedzące we mnie emocje są nadal tak silne, że nie bardzo wiem jak przelać je na klawiaturę. Zacznę może od samego eventu. Kolosalna różnica w porównaniu z zeszłorocznym debiutem festiwalu. O ile rok temu na koncert Wyclefa czy Apollo 440 poszłam z czystej ciekawości, o tyle tegoroczny line up szczerze mnie zaskoczył, zadzwiwił i sprawił, że od kwietnia w zasadzie nie przestawałam o tym myśleć. Poza takimi gwiazdami światowego formatu jak wspomniani N.E.R.D. oraz Groove Armada, Calvin Harris, Razorlight czy MGMT, Orange zaskoczył w tym roku dużo większym obszarem zajmując niemal cały Plac Defilad. Przyczyniło się do tego w dużej mierze powstanie drugiej sceny ''Young Stage'', gdzie gościł np. wspomniany Calvin Harris. Poza tym, zdaje się że organizatorom Orange Warsaw Festival przyświecała podobna idea co organizatorom naszego rodzimego Boogie Brain - rzecz w tym by stworzyć długofalowe zjawisko i szerokim przekroju atrakcji, nie tylko same koncerty. I tak edycja numer 2 prócz występów przyniosła również takie urozmaicenia jak darmowe seanse filmowe czy uliczne spektakle, tak by zabawa trwała cały dzień. Przechodząc do sedna, którym niezmiennie pozostaje muzyka, muszę się przyznać, że w tym roku nastawiłam się tylko i wyłącznie na Pharrella. Ciekawa byłam co prawda również jak poradzi sobie Calvin, ale połowa jego koncertu przypadała na początek Nerdów - grzane miejsce pod sceną przepadłoby więc bezpowrotnie. W dziki tłum ku scenie wkroczyliśmy już w połowie poprzedzającego Nerdy występu Crystal Method, który szczerze mówiąc nie tylko mnie nie zachwycił, ale i drażnił. Nie wiem czy była to kwestia nastawienia i zniecierpliwienia czy grali dla mnie po prostu za surowo, ale muzycznie nie podobało mi się kompletnie. Półgodzinna przerwa między koncertami przyprawiła mnie niemalże o atak serca i wyjście z siebie, gdyż jak powszechnie wiadomo cierpliwość od lat pozostaje u mnie materiałem deficytowym. Napięcie wzrastało gdy pojawiali sie kolejni muzycy i technicy, dwie perkusje i reszta instrumentów. Ale w końcu mija ustalona godzina, światło gaśnie i oto pojawia się ON. Pisk dziewcząt, grad staników lecący w stronę sceny, istny szał, który ja oniemiała z wrażenia oglądam z odległości dwóch metrów od sceny! Sam koncert genialny, przekrój ''najsłynniejszych'' utworów z naciskiem na numery z ostatniego albumu. Radość ma osiągneła zenitu gdy Pharrell zaśpiewał pierwszą zwrotkę ''Run To The Sun''. Ciężko jest mi opisać słowami co działo się na scenie - chłopaki pod koniec rzucali w publiczność plażowe piłki, publiczność rzucała staniki, emocje sięgały zenitu gdy Pharrell ochoczo zapraszał na scenę dziewczęta. Cóż więcej można rzec - fantastyczni muzycy, profesjonaliści z niespotykanie fajnym kontaktem z publicznością, pomysłami i po prostu wszystkim tym, co składa się na dobre show. Minusy? Wejście na scenę panów z Afromental (lans), którz chyba zapomnieli z niej zejść, a Łozo chyba przez chwilę uwierzył, że jest drugim Pharrellem. Niedoczekanie. Poza tym, sprawdziło się coś o czym mówiłam od samego początku - festiwal ten ZDECYDOWANIE powinien być płatny. Ogromn osób totalnie przypadkowych, chamów, bydła i ludzi, ktorzy pewnie przyszli nie znając nawet artystów ''ale w mieście coś się dzieje to pójdę zobaczyć'', robiących przysłowiową ''wiochę'' i zabierających miejsce był ogrom. Zapewne nie tylko ja, ale i cała rzesza innych oddanych fanów zapłaciłaby niemałe pieniądze by posłuchać i obejrzeć koncert w odrobinę choć bardziej kulturalnej atmosferze. Bowiem moje widoczne do dziś siniaki, zerwana torebka i kilka innych uszczerbków nie są przyjemne, a odbiór muzyczny dość mocno zakłócają latające koło twarzy ręce, łokcie, uszczypinięcia i niesamowity, obrzydliwy, dziki tłok. Pozostał mi również niesamowity niedosyt spowodowany tym, że przez panujący chaos nie pamiętam w sumie wielu rzeczy z tego koncertu. Mam bowiem ten sam syndrom, który zauważyłam u siebie po koncercie Eryki Badu czy Jay-Z. Jestem bowiem tak zaaferowana samym BYCIEM tam i patrzeniem na daną postać jak na boga, że sama nie mogę uwierzyć w swoje szczęście i później...nic nie pamiętam! Czekać tylko aż chłopaki znów pojawią się w Europie, zawijam kiecę i lecę. Tyle minusów, które jednak nie przesłaniają niezaprzeczalnych plusów. Nie będzie więc opisu festiwalu, bo tak naprawdę całym tym festiwalem były dla mnie Nerdy. Obiecałam zdjęcia i filmy, ale przysięgam, że tłok był tak ogromny,że nie dałam rady nawet wyciągnąć aparatu z przyciśnietej do kogos własnej torebki. Pozostał mi również niesamowity niedosyt spowodowany tym, że przez panujący chaos nie pamiętam w sumie wielu rzeczy z tego koncertu. Ale wiecie co? Warto było.



P.S. Żeby nie było że tym razem są tylko moje wywody. Świetna płyta, która akurat dziś, w sam raz na poweekendowe ochłonięcie wpadła mi w ręce. Quincy Jointz (nie mylić z Jones'em). Od wielu lat didżej i pan z radiowej rozgłośni. Dziś prezentuję kolejny autorski materiał uroczego Niemca. Duszopozywywny breakbeat plus funk plus downtempowe elementy. Dla cierpiących na nienawiść do poniedziałku lub cierpiących na nadmiar wrażeń. Polecam!



P.S. 2. Na deser świeżutki singiel The Roots z mającej pojawić się niebawem nowej płyty. Brzmi całkiem przyjemnie. "How I Got Over" do zassania TUTAJ.


2 komentarze:

sonifizzle pisze...

Wydaje mi się, że Cię widziałam, miałaś na sobie chustę fioletową w panterkę? A zespół który grał przed NERDami nosi nazwę Crystal Method :) Jest też Crystal Castles ale oni byli na Openerze! :) Pozdrawiam!

Cookie pisze...

tak, mialam fioletowa chustke i t-shirt Bape. Jasne, ze chodzilo mi o crystal method, blad, chyba myslalam o czyms innym piszac.. :)